Najpierw się spóźniłam. Tego to już chyba nawet nie powinnam pisać, bo to przeciez oczywista oczywistość jest. Tym razem zaledwie półtorej godzinki. Oczywiście wszystkiemu winny jest dostawca prądu, który to nad ranem ciągle odcinał jego dopływ, budząc mnie tym samym za pomocą pikania mojego tefonu podłączonego do ładowania. W skócie, nie wyspałam się tak jak było to w planach. Mogłabym wszystko ewentualnie zrzucić na nawigację, która ma większe braki z geografii aniżeli ja. A wierzcie mi, ja mam naprwdę spore, skoro średnio raz w tygodniu przez dość długi okres czasu musiałam dojeżdżać do Instytutu Profilaktyki Społecznej i Resocjalizacji UW, który od Agory położony jest może w odległości 500m to i tak nadal nie mogę tam trafić! A jak trafię to i tak nie umiem wyjechać. To doprawdy jakiś ewenement...Chyba kupię kompas jak to zrobił swego czasu Krzysztof Kolumb. W każdym razie udało mi się wreszcie dobrnąć na imprezę zanim klisza w fotobudce sie skończyła!
Głupie wygłupy w fotobudce to miała być tylko część atrakcji. I tak też było. Potem była ekscentryczna czeko-afera! Ktoś z impetem pożarł moją czekoladę od Wedla i co gorsza nie chciał się przyznać! Sprawca nie znany po dziś dzień. Mam nadzieję, że mu posmakowała moja ekscentryczna tabliczka. Ja dostałam nową, którą musiałam poddać reklamacji, gdyż pani zajmująca się kaligrafią okazała się być fanką serialu "Na dobre i na złe" i za wszelką cenę chciała mnie utożsamić z jednym z bohaterów noszących podobne, aczkolwiek inne nazwisko. W rezulatacie moja nowa czekolada przeszła kilka operacji, trochę macania i innych perturbacji i chyba nadaje sie jedynie na eksponat muzealny.
Poza ginącymi czekoladami były inne słodkości, ale z uwagi na zbliżające się wielkimi krokami lato, skupiłam się na barze sałatkowym Kujawskiego. W rezultacie nie dojedzona, wspólnie z Martą z Kolorowo-torcikowo i Edytą i z Pasji Smaku zdecydowalyśmy się przeszamać coś konkretniejszego. Dziewczyny stanęły w kolejce do burgero-wozu a ja poległam pod murkiem celem odpoczynku i opalenia moich racic przez rajstopy, gdyż jak powyżej wspomniałam, nadchodzi lato a ja jak zwykle jak ta córka młynarza, choć ojciec młynarzem nigdy nie był... Chyba, że o czymś nie wiem?! Byłkę ugryzłam raz. Wystarczyło, że odeszłam na chwilę z miejsca a ta...zniknęła! Na zdrowie :)
Na prelekcjach byłam dwóch, albo trzech. Wobec tego tych trzech od końca jeśli dobrze liczę i kojarzę, choć liczyć mogę źle, bo z matematyki miałam dwóję. W każdym razie najciekawsza była wg. mnie ta Agnieszki Wiewiórskiej i Kamila Prandeckiego z Meat Love. Konkretnie i bez zbędnej nudy w przeciwieństwie np. do prelekcji o pomidorach balkonowych, z której to nie dowiedziałam się w sumie nic poza faktem trego, że istnieją...pomidory balkonowe. Zresztą i tak nie mam balkonu a ogródkiem zarządza pies. Jestem wobec tego w kiepskim położeniu życiowym, można śmiało rzec. Na koniec były warsztaty YouTube. Kto chciał ten szedł. Kto nie chciał, ten nie szedł a jechał np. windą, ewentualnie hulajnogą. Fotodokumentacji brak. Z tego opisu jednak wynikać będzie fakt tego, że moja matka całe życie hodowała mnie jak pisklaka w pierzynie i pod koniec warsztatów byłam bliska zejścia śmiercią z przemrożenia!
Podsumowując, następnym razem nie będę już grymasić przy jedzeniu i obiecuję zjadać co dają, pilnując tym samym swojej miski. Ubiorę kożuch, szalik i czapkę a na sznurku przyciągnę radziecką farelkę. Nie spóźnię się a nawet przyjdę godzinkę przed czasem żeby nic mnie nie ominęło, nie narażając tym samym wszystkich na przymus opowiadania mi skrótu wyadarzeń. Ten Food Blogger Fest był inny. Jak dla mnie bardziej towarzyski. Aż mam wrażenie, że zaginęłam w akcji. I za to bardzo dziękuję wszystkim, których spotkałam! No i fotobudka, chcę mieć taką w pokoju!!!! :)
Zapraszam również do przeczytania relacji z poprzedniej, czyli III edycji Food Blogger Fest, na którą się nie spóźniłam! ;)














Fajnie było :) ! Mega atrakcją była foto budka :)
OdpowiedzUsuń